środa, 25 lutego 2015

Katarzyna Michalak - "Kawiarenka pod różą"

290 stron w jeden wieczór? Powiem nawet lepiej - 290 stron w 3 godziny! Imponujący wynik prawda? Jak to zrobiłam? Oczywiście dowiecie się z tego posta, ale po kolei.


"Kawiarenkę pod różą", już kilkakrotnie mijałam na sklepowych półkach i za każdym razem kusiła mnie swoją piękną, urokliwą okładką, podobnie z resztą, jak pozostałe książki Katarzyny Michalak. Kusiły, ale dawno już nie czytałam dobrej powieści, polskiego autora, i tak jakoś bałam się rozczarowania. W końcu jednak uległam czarowi cytatu z okładki "Kawiarenki.." a moją decyzję przypieczętował opis na tyle książki "Okraszona przepisami na wszelkiego rodzaju słodkości: babeczki, ciasta, torty, krówki, pralinki, lizaki, ptasie mleczka i domowe kokosanki." Nie mogłam się już dłużej opierać. Czując jeszcze aromaty potraw z  "Zupy z granatów", zapragnęłam przeczytać kolejną powieść z jedzeniem w tle;), licząc oczywiście, na ciekawą historię tajemniczej Amelii.


Na początku książki poznajemy Amelię, piękną dziewczynę o czarnych włosach, która nagle pojawia się w małym miasteczku Zabajka i zamieszkuje opustoszałą do tej pory, piękną kamienicę w samym centrum miasteczka. Kobieta wzbudza zainteresowanie wśród mieszkańców, gdyż nikt nie wie skąd się wzięła, ani kim jest. Ciekawość jednak, u większości bardzo szybko zamienia się w sympatię, gdyż Amelia, okazuje się być bardzo ciepłą osobą, której wręcz nie da się nie lubić.

Z książki dowiadujemy się, że dziewczyna uległa poważnemu wypadkowi, nie wie kim jest, jak się nazywa, skąd pochodzi, nawet nie jest pewna, czy Amelia to jej prawdziwe imię. W jej kurtce, po wypadku znaleziono kartkę z adresem, pieniądze oraz klucze do kamienicy, wszystko wskazywało na to, że Amelia dostała od kogoś piękny prezent i prawdopodobnie, jest to ktoś dla niej bardzo bliski.

Historia zaczyna się na prawdę interesująco i prawdopodobnie byłabym zachwycona gdyby nie to, że z tych 293 stron "powieści", 200 to są przepisy... Nie, nie żartuję. Ten, kto napisał, że ta "powieść" jest okraszona przepisami, miał bardzo specyficzne poczucie humoru, gdyż, to raczej przepisy są okraszone krótkim opowiadaniem...

Kurcze, gdybym chciała kupić sobie książkę kucharską z wypiekami, to kupiła bym, książkę Pani Doroty z Moich Wypieków, przynajmniej jest pełna mega apetycznych zdjęć. Ja chciałam przeczytać opowieść o losach dziewczyny, która straciła pamięć, a tymczasem, gdy już zaczęła rozkręcać się akcja, po 30 przeczytanych stronach, ciach i 60 stron przepisów na babeczki itp. Myślę sobie - OK. Postanowili wrzucić wszystkie przepisy na raz, a resztę fabuły później. Czytam więc kolejne, tym razem 20 stron i kolejna niespodzianka - 60 stron przepisów na drożdżówki i ciasteczka - a że akurat w momencie czytania, nie planowałam nic piec, przewertowałam szybko przepisy, aby dotrzeć do opowiadania o tajemniczej dziewczynie. No i przeczytałam kolejne, oszałamiające 30 stron, po to, aby dotrzeć do 60 stron przepisów na torty. Popatrzyłam na zegarek, na książkę i podzieliłam się z mężem imponującym wynikiem - 2,50 godziny czytania, a mi brakuje tylko 30 stron do końca...
Wisienką na torcie okazało się zakończenie, którego nie było. Okazało się, że dalsze losy bohaterów będę mogła poznać najwcześniej za rok, w następnej części powieści...

Moje poczucie humoru, dobra wola i cierpliwość w tym momencie się skończyły.

Jak można tak potraktować czytelnika? Ja poczułam się totalnie oszukana. Fakt, jest tutaj trochę mojej winy. Po raz pierwszy dostałam po nosie, za moją miłość do kupowania książki po okładce. W prawdzie czytałam również, krótki opis na odwrocie i to on zadecydował o zakupie książki, jednak nie przyszło mi do głowy, że ktoś wpadnie na pomysł i z książki wyglądającej jak powieść, stojącej na półce z beletrystyką, zrobi książkę kucharską z opowiadaniem w tle.

No po prostu WTF???

Gdyby jeszcze te przypisy łączyły się jakoś z fabułą, były jakieś specjalne, nie wiem, pochodzące z okolic książkowej Zabajki, albo z babcinych zbiorów autorki, ale nie, tutaj już na początku jest zaznaczone, że przepisy pochodzą z bloga chilifiga.pl. Jak dla mnie cały czar przepisów w powieści pryska, no ale fakt powieścią tego nazwać nie mogę.


Historia Amelii, na prawdę mnie zainteresowała, barwni bohaterowie i zrozumiały, lekki język, sprawiały, że "Kawiarenkę..." czytało się szybko i miło, ale co z tego, skoro skończyła się, zanim jeszcze dobrze się rozkręciła. Natomiast fakt, że kontynuacja będzie za jakiś rok, jak dla mnie skreśla tę pozycję, z mojej listy "do przeczytania" na 2016. Najprawdopodobniej do tego czasu zupełnie zapomnę o tym, że miałam ją przeczytać. Poza tym, "Kawiarenka..." pozostawiła po sobie niesmak i rozczarowanie.

Muszę jeszcze zwrócić uwagę na jeden, bardzo irytujący mnie szczegół w tej książce. Nie mam pojęcia czemu miało to służyć, po co, dla czego i jaki autorka miała pomysł, pisząc o głównej bohaterce, że jest, cytuję "drimerką".
Książka pisana po polsku, o Polakach, umiejscowiona w Polsce, i nagle, kilkukrotnie narrator powtarza to irytujące słowo. "Drimerka" - nie wiem, może ja nie znam slangu pisarskiego i to oznacza coś zupełnie innego, niż mi się wydaje, ale z kontekstu jasno wynika, że chodzi o to, że Amelia jest marzycielką/idealistką. Skoro o to chodziło, dlaczego nie można było tego tak napisać? Zupełnie nie widzę potrzeby używania słowa "drimerka", raz że jest to bolesne spolszczenie angielskiego słówka, dwa, że zupełnie nie pasuje do całości, wręcz gryzie się z resztą tekstu.

No niestety, to chyba pierwsza moja, tak negatywna opinia o przeczytanej książce, ale nie potrafię jej inaczej ocenić. Na prawdę się zawiodłam. Oczywiście nie skreślam autorki, zanim podejmę tak poważne decyzje, muszę przeczytać jeszcze przynajmniej jedną, inną książkę pani Michalak, ale jeszcze nie teraz. Muszę ochłonąć nieco po "Kawiarence..." i zebrać się w sobie, zanim zacznę coś nowego. Nie zrażam się też, do literatury polskiej - na celowniku mam teraz "Alibi na szczęście" - moja mama właśnie skończyła i jest zadowolona, więc teraz moja kolej. Oczywiście podzielę się z Wami wrażeniami, gdy tylko będę po.

Póki co, mogę Wam polecić kolejną książkę Lisy Genovy "Lewa strona życia" - ja już przeczytałam, ale nie napiszę Wam nic, poza tym, że polecam. Więcej, dowiecie się z osobnego posta, bo na pewno niebawem taki się pojawi:).

Buziaki 
J.

1 komentarz:

  1. Witaj,
    trafiłam tutaj bo tak naprawdę szukałam wytłumaczenia słowa "drimerka". Zgooglowało cię. Właśnie po przeczytaniu kawiarenki. Też mam niedosyt. Czytałam już kilka innych książek gdzie pojawiały się przepisy, ale stanowiły jakieś nawiązanie do fabuły. Tu po prostu ominęłam tą część i ledwie zaczęłam się wciągać w losy bohaterki a się skończyło. Buszuje teraz po bibliotekach w poszukiwaniu drugiej części. "Amelia"? Nie wiem czy to jest ta kontynuacja. Jak tu też bedą przepisy to się zastrzelę :P

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...