niedziela, 18 września 2016

"Co powie tata...?" - kilka słów o roli ojca w życiu dziecka

Bardzo często jest tak, że córki są podobne do ojców a synowie do matek (przy czym mój gin. twierdzi dodatkowo, że jest naukowo udowodnione, iż dzieci dziedziczą inteligencję po matkach - oczywista oczywistość;)) 
Jeżeli zaś chodzi o to podobieństwo, to u nas ta zasada się potwierdziła.
Lenka to wierna kopia swojego taty, zarówno wizualnie jak również pod względem charakterku.
W szczegóły wdawać się nie będę, jedyne co mogę powiedzieć, to że kocham ich oboje nad życie:). Jednak nie to jest tematem posta.
W tym wpisie podzielę się z Wami moją teorią na temat niezwykle ważnego związku ojca z dzieckiem.


Powszechne jest stwierdzenie, że matka tworzy ze swoim dzieckiem niepowtarzalną więź, ponieważ nosi je 9 miesięcy pod sercem, rodzi, karmi piersią itp. i nic, ani nikt, nie jest w stanie w 100% tego zastąpić czy podrobić. 
Ja mam jeszcze jedną teorię na temat więzi między dzieckiem a rodzicem. Mianowicie uważam, że między ojcem a dzieckiem również wywiązuje się taka specjalna więź, inna niż między mamą a dzieckiem, ale równie silna i ważna. Tak samo, jak żaden tata nie będzie potrafił w 100% zastąpić mamy i tego co łączy ją z dzieckiem, tak samo żadna mama, nie będzie potrafiła dać dziecku tego, co otrzymuje ono od swojego ojca w procesie wychowania i dorastania.

Dawniej, rola ojca w wychowaniu dzieci bardzo często sprowadzała się do tego że był. Gdzieś tam plątał się po domu, występował głównie jako żywiciel rodziny, ciężko pracujący, uzurpował sobie prawo do nicnierobienia po powrocie do domu, a już na pewno nie czuł się w obowiązku do zajmowania się dziećmi, zabawy z nimi a nie daj Boże do bardziej "skomplikowanych" zajęć jak kąpanie, przewijanie czy karmienie. Pan domu, głowa rodziny stworzony był do "wyższych" celów, a jeżeli chodzi o jego rolę w wychowaniu potomstwa to owszem była  "ogromna", jak trzeba było to krzyknął lub wytargał za ucho jednego czy drugiego gdy za bardzo rozrabiali.


To na szczęście już zamierzchłe czasy a dzisiejsi mężczyźni i tatusiowie to jakby zupełnie inny, nowy, lepszy gatunek faceta. Zdarzają się oczywiście jeszcze wyjątki, skrzętnie pielęgnujące tradycje patriarchy, który nic nie musi, jednak to już coraz bardziej sporadyczne przypadki i dziś  nie planuję poświęcać im uwagi.



Dzisiejszy ojciec, to tata pełną gębą. Nie straszna mu wymiana pieluchy, kapiel czy karmienie. Potrafi przytulic, zaśpiewać kołysankę, wyjść na spacer z wózkiem i nawet odpowiednio do pogody i okazji dobrać garderobę swojej pociechy. Cudownie się patrzy na takich tatusiów z wózkami czy na placach zabaw, którym nie straszne są fochy ich małych dam, którzy nie wstydzą  się razem ze swoim dzieckiem zjechać na zjeżdżalni, którzy żeby rozbawić małego smutasa,  na pstryknięcie palców przeistoczą się w szaloną małpę skaczącą po drzewach w parku.



Mogłabym patrzeć bez końca na wspólną zabawę Lenki z Tatą. On jest jej bohaterem, z nim może więcej, nawet dużo więcej niż z mamą. Z tatą można bez obawy wbijać prawdziwe gwoździe, prawdziwym młotkiem, z tatą można tańczyć na sofie, latać na krześle, łowić ryby w akwarium, pompować koła kompresorem. Tata robi w wannie najlepszą zjeżdżalnie dla zwierzaków, z tatą na zakupach zawsze są lody i lizaki. Tata potrafi wszystko naprawić, nauczyć jak poprawnie trzymać kredkę a nawet jak samodzielnie robić siku na kibelku. Tata ma też niesamowitą wyobraźnię i niezwykłą umiejętność podróżowania w czasie i przestrzeni;) Na przykład potrafi razem z dzieckiem przenieść się w krainę fantazji, zbudować z klocków prawdziwą rakietę kosmiczną, a za moment pędzić przez dziki zachód na bujanym koniu.  



Tak sobie myślę, że to w ogóle jest domena mężczyzn, że jak już coś robią, to porządnie i wkładają w to całą swoją energię i uwagę. My kobiety, czasami chcemy zrobić zbyt wiele, zbyt szybko i najlepiej wszystko równocześnie. Tłuczemy kotleta, obieramy ziemniaki, w miedzy czasie kręcimy ciasto na szarlotkę, wieszamy pranie, prasujemy i jeszcze próbujemy zapewnić jakąś rozrywkę naszemu nudzącemu się brzdącowi. Tata natomiast, jak rozpoczyna zabawę z dzieckiem to robi to całym sobą. Przeistacza się w strasznego smoka, albo pędzi na ratunek wozem strażackim tak, że w powietrzu wręcz unosi się zapach dymu z bohatersko ugaszonego pożaru;). Nasze dzieciaki uwielbiają taką zabawę, uwielbiają być w centrum zainteresowania, mieć rodzica na wyłączność, czuć jego 100%-ową uwagę i zaangażowanie. 



Nie bez kozery mówi się też, że mężczyźni są trochę takimi dużymi dziećmi. Nam kobietą często to przeszkadza i jeżeli chodzi o niektóre sprawy, to mamy pełne prawo nie akceptować zachowania w stylu wiecznego Piotrusia Pana, którego nic nie interesuje i wciąż buja w obłokach, ale to już zupełnie inna bajka. Jeżeli chodzi o dzieci i zabawę z nimi, to chyba właśnie w tym dziecięcym pierwiastku, który faceci posiadają tkwi cała tajemnica.

My kobiety, stając się żonami, matkami wbijamy sobie w głowę, że koniecznie musimy być dorosłe i odpowiedzialne, często zachowujemy się jakbyśmy zjadły kołek od miotły, przewracamy oczami i patrzymy spod byka na wygłupy naszych małych i dużych dzieciaków, zamiast machnąć ręką na wszystko inne i dołączyć do ich szalonej przygody Mimo, że mamy w sobie całe pokłady miłości, czułości i opiekuńczości, czasami brakuje nam tego pierwiastka dziecięcego, tej totalnej beztroski, luzu, który pozwoliłby nam odkryć zupełnie nowe oblicze zabawy a dodatkowo uszczęśliwiłby nasze dziecko na 1000%. 

Jest jeszcze jedna sprawa, o której muszę napisać. Często jest tak, że nam mamuśką wydaje się, że mamy wyłączność na zabawę i zajmowanie się naszymi dziećmi kompleksowo. Tutaj same tworzymy paradoksy. Niby z jednej strony chciałybyśmy, aby nasi mężowie, ojcowie naszych dzieci, zajmowali się nimi, pomagali nam w ich pielęgnacji i codziennych obowiązkach, ale z drugiej strony, zbyt często właśnie wkładamy sobie ten wspomniany kołek w ... kręgosłup i z uporem maniaka próbujemy udowodnić, że to my robimy wszystko najlepiej, że najlepiej opiekujemy się naszymi maluchami, najlepiej się z nimi bawimy - bo przecież zabawa musi być pouczająca, wychowująca, do tego rozważna i bezpieczna... Takim zachowaniem zniechęcamy swoich partnerów do pomocy. Skoro my wiemy wszystko najlepiej, to oni nie będą się wtrącać, a gdy facet przestaje się "wtrącać", odpuszcza, dziecko nabiera dystansu, przyzwyczaja się do tego, że zabawa to tylko z mamą i tym samym, same kręcimy sobie pętle na szyje - błędne koło. 


Dlatego dziewczyny, mamy, żony, pozwólmy naszym mężom, ojcom naszych dzieci na budowanie tej wyjątkowej więzi. Im bardziej im na to pozwolimy, im większym zaufaniem ich obdarzymy tym lepiej dla wszystkich. Oni zrozumieją, że ich dzieci tak samo jak nas, potrzebują ich. Dzieci będą miały okazję do przeżywania wyjątkowych, niezapomnianych chwil, do nauki rzeczy, na które my potrzebowałybyśmy dużo więcej czasu i odwagi, a z kolei my, zyskamy trochę wolnego czasu np. na poczytanie fajnego bloga - zaraz po tym jak skończymy prać, prasować, gotować, zmywać podłogę, zbierać zabawki itd......;))



I na koniec Tatusiowie Drodzy, nie dajcie się, nie wierzcie że  mamy wszystko zrobią najlepiej. Pamiętajcie, że dla swoich dzieciaków jesteście bohaterami, że macie im bardzo, bardzo dużo do zaoferowania i z Wami mogą wejść w życie, poznawać ten skomplikowany świat z większą pewnością, z nowymi doświadczeniami, umiejętnościami, których tylko Wy możecie ich nauczyć. Wasze dzieci na prawdę was potrzebują! (Dużo bardziej niż nieskoszony trawnik, nieporąbane drzewo, niesprzątnięty samochód a nawet bardziej niż nowy filmik na YT - pamiętajcie robota nie zając, nie ucieknie, natomiast dzieciństwo już tak i ani się obejrzycie a będziecie gryźć paznokcie, gdy Wasze córki będą stroić się na studniówkę - musicie zdążyć wbić im do głowy że facetom nie można ufać, że nie wolno palić papierosów i przede wszystkim, że muszą znaleźć co najmniej tak dobrego męża jak ich tatuś, co proste nie będzie:))



Tym optymistycznym akcentem kończę mój przydługi wywód, 
a wszystkim mamom życzę trochę więcej luzu i zaufania do ojców swoich dzieci.
 Natomiast tatusiom, życzę niezłamanej wiary w swoje rodzicielskie kompetencje, dużo siły i chęci :) 


Miłej reszty niedzieli.
Buziaki.
J. 


P.S.Żeby nie być gołosłownym, to poniżej kilka wspólnych ujęć moich ulubionych Łobuzów:*:)





















wtorek, 13 września 2016

Razowe racuszki z jabłkami

Idealne na śniadanie, drugie śniadanie, lunch, obiad, podwieczorek, czy kolację. Szybkie wykonanie, proste i (względnie;)) zdrowe składniki, jednym słowem przepis must have.
Zapraszam na pyszne racuszki razowe z jabłkami.



Składniki:

1 szklanka mąki pszennej razowej
1 szklanka maki pszennej
2 łyżeczki proszku do pieczenia
1 szklanka mleka
1 jajko
3 łyżki brązowego cukru
1 duże jabłko
Tłuszcz do smażenia

Wykonanie:

Mąki mieszamy w misce razem z proszkiem i całość przesiewamy.
Jajko ucieramy z cukrem do powstania puszystej masy. Powoli dodajemy na przemian przesiane mąki z proszkiem i mleko, aż do połączenia składników. Jabłko obieramy, kroimy w niewielką kostkę i mieszamy z gotowym ciastem. 
Na patelni rozgrzewamy tłuszcz po czym przed wyłożeniem ciasta zmniejszamy moc. Formujemy małe racuszki i smażymy na średniej mocy palnika z obu stron aż do uzyskania złotego koloru (moc nie może być za duża, bo racuszki za szybko się przypieką a w środku będą surowe). 
Racuchy możemy podawać solo, lub oprószone cukrem pudrem, polane musem owocowym, lub z dżemem - jednym słowem co kto lubi;)





SMACZNEGO! 

Miłego dnia.
Judyta 

poniedziałek, 12 września 2016

Okres burzy i naporu - czyli o buncie dwulatka z przymrużeniem oka


Bunt dwulatka - na pewno każdemu z Was przynajmniej obiło się o uszy takie sformułowanie, a niejednej matce ten owiany złą chwałą okres w życiu dziecka, spędził sen z powiek i przysporzył przynajmniej jednej nowej zmarszczki czołowej, a może nawet jakiegoś nieproszonego siwego włosa... 
Moja buntowniczka ma już 2,5 roku i w ciągu ostatniego roku, zdążyłam dość dobrze poznać wroga, przyjrzeć mu się z z bliska a czasami nawet udaje mi się go oswoić;).
Jak to się mówi, nie możesz pokonać wroga - zaprzyjaźnij się z nim.
Tylko jak to zrobić? Na pewno niezbędna będzie słuszna porcja cierpliwości, garść dystansu i szczypta humoru - żeby nie zwariować;)




"Cierpienia młodego Wertera"


Kojarzycie taką epokę literacką jak Romantyzm?
W Niemczech Romantyzm zapoczątkowany był przez tak zwany okres burzy i naporu - w moim odczuciu, byłaby to idealna nazwa czasu i zjawisk, z jakimi spotykają się rodzice około-dwulatków;). Bohaterowie romantyczni byli buntownikami i indywidualistami. Idealistami o bogatym życiu wewnętrznym, skłóceni ze światem, przeciwko którego zasadom odważnie wyrażali sprzeciw. Często były to jednostki nieprzeciętne oraz nadmiernie uczuciowe. Pełni buntu niepodporządkowani i wolni.... 

Czy to nie brzmi znajomo? ;) 

Taki prawie dwulatek nagle uświadamia sobie, że jest indywidualną jednostką,  a co najciekawsze że ma jakiś wpływ na samego siebie, że sam może zdecydować co robić w danym momencie, albo nawet czego nie robić, gdy nie ma na to ochoty! Jest to tak zaskakujące i fascynujące, że nagle ten oto jeszcze niedawno niemowlak, w pełni zdany na łaskę i niełaskę rodzica, niespodziewanie zaczyna czuć nieodpartą potrzebę decydowania o sobie gdy tylko to możliwe. Cóż wiadomo, że mając raptem 2 lata, te decyzje sprowadzają się do wyboru koloru koszulki, talerzyka na którym zje obiad, lub kolejności ułożenia kredek na stole, ale jednak gdyby spróbować odebrać mu ten przywilej będzie bronił sprawy niczym Konrad Wallenrod, a że walczyć będzie nie mieczem, a krzykiem, płaczem i tupaniem to już inna bajka - jaki bohater taka broń...;)

Dwulatek niczym młody Werter uwikłany jest w mnóstwo wewnętrznych konfliktów, czuje że nikt go nie rozumie a cały świat sprzeciwił się przeciwko niemu - no bo jak inaczej wytłumaczyć, że mama nie nalała pełnej szklanki kefiru??? Jak ona może nie rozumieć że ta szklanka musi być pełna, i co to za tłumaczenie że mama wlała cały kubeczek tylko szklanka jest większa, albo że doleje więcej jak się skończy??? Czcze gadanie. Mama zupełnie nie rozumie istoty sprawy, a najważniejsze jest że szklanka nie jest pełna....- burza gwarantowana...

Dwulatek to też prawdziwy buntownik, wojownik o wolność. Pragnie zerwać kajdany, wyjść z niewoli, nawet jeżeli jedyne co może zrobić to bieganie po domu na golasa, to to właśnie będzie robił, i nie da się złapać i nie będzie się ubierał tylko dlatego że mama o to prosi - on musi być wolny, tylko to się liczy;). 

Myślę że nie muszę Waa dalej udowadniać że naszymi dwulatkami kierują iście romantyczne pobudki i nie należy na to patrzeć jak na dziecięce fanaberie, ale raczej dostrzec w tym prawdziwy heroizm;).


Balladyna XXI wieku

A jak w tym wszystkim odnajduje się matka romantycznego buntownika? 

W moim odczuciu najczęściej wraca do czasów antycznych. Matka dwulatka to taka bohaterka antycznej tragedii. Kojarzycie prawda? 
Bohater tragiczny - dobry choć nie pozbawiony wad, zawsze uwikłany w jakiś tragiczny konflikt, w którym żadne rozwiązanie nie jest dobre, każdy krok bohatera przybliża go nieuchronnie do klęski, nie ma dobrego wyboru, zawsze są jakieś ofiary.. 

Matka tragiczna wciąż musi wybierać, między swoimi zasadami, konsekwencją, wychowaniem, a unikaniem sytuacji prowokujących dziecko do wybuchu. W supermarkecie na przykład, musi wybrać czy wbrew zasadom i zakazom kupić synowi setnego resoraka a tym samym nadszarpnąć rodzinny budżet oraz narazić się na poczucie klęski wychowawczej. Czy może stanowczo odmówić i zostać bohaterką osiedlowych opowieści o tym, jak jedna matka nie potrafiła poradzić sobie ze swoim dzieckiem, które na środku sklepu urządziło awanturę, kładąc się na posadzce krzyczało i płakało a ona była całkowicie bezradna. Czy to nie jest wybór tragiczny? Cokolwiek zdecydujesz, i tak prędzej czy później nastąpi katastrofa...

Cóż możemy mieć tylko nadzieję, że może gdzieś, kiedyś zostaniemy bohaterkami jakiegoś wybitnego dzieła literackiego i zapiszemy się na kartach historii literatury, a nasze praprawnuki będą na lekcjach języka polskiego analizować sylwetkę matki tragicznej - Balladyny XXI wieku;). 


"Wpłynąłem na suchego przestwór oceanu..."

A tak już całkiem na poważnie, to osobiście uważam, że okres występowania tego całego buntu dwulatka, to mega trudny czas,  ale nie tyle dla nas rodziców co dla naszych dzieci. Jasne że dla nas też i wymaga wielkich pokładów siły i cierpliwości, ale mimo wszystko to my jesteśmy dorośli a decydując się na rodzicielstwo, mieliśmy świadomość, że przed nami wielkie wyzwanie - wprowadzenia małego człowieka w życie. Naszą najważniejszą misją jako rodziców jest wspieranie dziecka zawsze, mimo wszystko, od początku do końca, a  już szczególnie w tych trudnych momentach. Nie tylko wtedy gdy jest fajnie, gdy maluch słodko się do nas tuli a my możemy pochwalić się znajomym że właśnie zaczął chodzić, czy już nie sika w pampersa, Nasze wsparcie jest potrzebne przede wszystkim wtedy, gdy pojawiają się schody, a dwuletnie dziecko własnie przed takimi schodami staje.

Dwulatek nagle, niczym bohater "Stepów akermańskich" wypływa na zupełnie nieznane "wody", przychodzi zmierzyć mu się ze światem, który dotychczas postrzegał przez pryzmat bezpiecznej strefy komfortu, w której mama i tata wszystko za niego robili. Dziecko niespodziewanie uświadamia sobie, że może coś więcej, że nie wszystko musi za nie robić mama czy tata, że samo ma jakąś moc sprawczą. Ponadto, razem z tymi wszystkimi możliwościami jakie się przed nim otwierają, spływa na nie fala emocji temu towarzyszących. Rozpoczynając od radości, szczęścia, fascynacji, poprzez zadowolenie, satysfakcję, czasami złość czy smutek, aż po strach i frustrację, gdy jeszcze zdolności motoryczne lub komunikacyjne nie pozwalają na wykonywanie wszystkich wymarzonych czynności. 

Te nasze maluchy muszą być nieźle skołowane i zagubione więc ciężko im się dziwić, że reagują tak a nie inaczej - skąd niby nawet mają wiedzieć jak powinny się zachować czy zareagować? Jak odnaleźć się w tym wielkim świecie możliwości, ale też zakazów i nakazów, skąd wiadomo że coś jest niebezpieczne czy niepoprawne, jak pogodzić się z niepowodzeniem lub odmową? My dorośli gdy zderzamy się z nową rolą, nowym miejscem, nowymi zadaniami, również miewamy problemy, wściekamy się gdy coś się nie udaje, czujemy jednocześnie podniecenie i lęk przed nieznanym. Tylko że my, przez lata nauczyliśmy się radzić sobie z tymi wszystkimi problemami i emocjami. Każdy z nas odreagowuje inaczej, jeden idzie pobiegać, inny zamyka się w książkach i szuka rozwiązania, a jeszcze inny musi się wykrzyczeć, żeby oczyścić umysł. Dziecko natomiast, w swoim krótkim jeszcze życiu, poznało póki co silę płaczu i krzyku, po którym zwykle następowało ukojenie w ramionach rodzica i zaspokojenie danej potrzeby. Po takie rozwiązanie intuicyjnie więc sięga, gdy tylko zaczyna czuć niepokój, lub coś idzie nie po jego myśli. 

"Młodości dodaj mi skrzydła..."

A gdyby tak pomyśleć o buncie dwulatka, nie jako o czasie trudnym i beznadziejnym, który na pewno przysporzy nam wielu zmartwień i nerwów, a spojrzeć na niego, jak na kolejny przełomowy moment w życiu naszych dzieci, jak na krok milowy w ich rozwoju i poznaniu świata, dzięki któremu wskoczą na wyższy poziom? Proces nauki i poznania nigdy nie jest łatwy, ale wielkie odkrycia, wielkie dokonania  potrzebują wielkich poświęceń i zawsze poprzedzone są potknięciami i trudnościami. Najważniejsze w tym wszystkim jest aby się nie poddawa. To, jak teraz nasze maluchy poznają świat, jakim teraz go zobaczą będzie rzutować na ich dalszy rozwój i odbieranie ludzi i otaczająceJ ich rzeczywistości. Czy nauczą się radzić sobie ze złością i niepowodzeniami,  co dalej pozwoli im iść przez życie z podniesioną głową i pokonywać trudności bez użycia siły czy agresji. Czy wręcz przeciwnie staną się nieufne, ostrożne, będą bały się rozwinąć skrzydła ze strachu przed upadkiem. To od nas zależy czy swoje trudne czasem emocje będą przekuwać w pozytywną mobilizację lub refleksję, czy zamkną się w sobie i będą wystrzegać się okazywania emocji, lub wręcz emocje będą ich spalać od środka, nie pozwalając iść dalej.


Dodajmy więc skrzydeł tym naszym zbuntowanym Werterom, nie dajmy się zwariować, przestańmy szukać po internecie złotych rad jak poradzić sobie z buntem dwulatka, bo takich nie znajdziemy. Każde dziecko jest inne, każde po swojemu reaguje na stres czy niepowodzenie. Jedyne i chyba najlepsze, co my możemy zrobić, to zagryźć zęby, mieć w nosie wszystkich doradców , obserwatorów i ich przewracanie oczami, czy inne przejawy sympatii i wsparcia i po prostu skupić się w 100% na naszych dzieciach. Wsłuchajmy się w ich problemy i potrzeby by móc małymi krokami przekraczać bariery, wspólnie uczyć się radzić ze złymi emocjami i pokonywać trudności. 
Uwierzcie mi to wszystko minie, a jeżeli przejdziemy przez to wspólnie z naszym dzieckiem, ono to doceni, a nasz wkład na 100% zaowocuje w przyszłości. 

Dużo dużo siły, cierpliwości i dystansu dla wszystkich rodziców dwulatków.
Ciekawa jestem jak Wy radzicie sobie ze swoimi małymi buntownikami? Czy Wasze dzieciaki tez miewają takie romantyczne problemy, jak za mało kefirku w szklance? Z niecierpliwością czekam na opowieści - pośmiejmy się razem, będzie łatwiej przeżyć kolejną "burzę";)

Buziaki.
Judyta

czwartek, 8 września 2016

Dobre zmiany;)



Po dłuuuugiej nieobecności i ciszy blogowej I'm back:). 
Mam nadzieję, że teraz uda mi się pozostać na dłużej, bo przez ostatnie miesiące bardzo brakowało mi pisania, ale niestety jeszcze bardziej brakowało mi czasu...
Planuję to nadrobić z nadwyżką, gdyż sporo się u mnie dzieje, a związku z tym moja głowa aż pęka od przemyśleń, wniosków a także mniejszych i większych lęków. 
A wiecie co jest główną przyczyną tych rewolucji? 
HORMONY;)



źródło: httpinside.isb.ac.thpnfiles201512Change-ahead.jpg

Poważnie, od 25 tygodni moim życiem rządzą hormony... Panoszą się zuchwale, wywracają świat do góry nogami, a do tego robią ze mnie mieszankę wrednej zołzy ze starożytną płaczką - taki permanentny PMS;). Brzmi groźnie, ale tak na prawdę, ten stan sam w sobie jest cudowny, ponieważ poza tymi "niewielkimi" niedogodnościami, te wredne hormony odpowiedzialne są, za już drugi cud w moim życiu - małego chłopczyka, który codziennie radośnie obija mi narządy wewnętrzne;)

W grudniu zostanę mamą po raz drugi i jestem z tego powodu niewiarygodnie szczęśliwa! :)

Bardzo, bardzo chciałam drugiego dziecka ( i trzeciego też chce, ale zobaczymy czy będę to podtrzymywać, gdy już syn pojawi się na świecie i do ogarnięcia będę miała dwoje.). 

Moje marzenie właśnie się spełnia, co oczywiście napawa mnie zarówno ogromną radością, jak również wielkim lękiem. Pojawia się mnóstwo wątpliwości czy sobie poradzę, czy wszystko z małym będzie w porządku, jak będzie wyglądał poród, jak ja sobie dam radę z dwójką szkrabów, jak przygotować Lenkę na pojawienie się brata, itp, itd. Niewiadomych jest mnóstwo, każdego dnia lęki szaleją po mojej głowie, ale staram się trzymać je na wodzy i myślenie sprowadzać tylko do spraw merytorycznych, związanych z planowaniem, przygotowaniem domu i naszej rodziny na przyjęcie nowego jej członka. 

A na jakim ciążowym etapie obecnie jesteśmy? Wiadomości świeżutkie, bo kilka dni temu byłam na wizycie kontrolnej. Młody waży 700 gram, wszystkie parametry ma książkowe, leży ułożony już główką w dół, miejsca ma jeszcze sporo, po raz kolejny pan doktor potwierdził że będzie syn, więc nie spodziewam się już niespodzianek, poza tym jak Tatuś mówił że tworzył syna to z nim dyskutować nie można;)

Ciąża ciążą, ale ja w domu mam jeszcze wspaniałą 2,5-latkę, która każdego dnia mnie zadziwia, rozczula, rozśmiesza a czasami nawet doprowadza do łez - i żeby nie było tak słodko, to nie zawsze są to łzy radości czy wzruszenia...;). Zmiany o których wspomniałam na początku dotyczą w znacznym stopniu także Lenki. Od czasu, kiedy ostatnio coś publikowałam, pokonałyśmy wspólnie mnóstwo kamieni milowych. Począwszy od pożegnania z 2 letnim najlepszym przyjacielem - smoczkiem, poprzez pożegnanie pieluch (prawie całkowite, ale o tym więcej w osobnym wpisie), samodzielne spanie w swoim pokoju, aż do pierwszych kroków w przedszkolu...

Sporo się tego nazbierało i planuje podzielić się z Wami przynajmniej tymi najważniejszymi i najtrudniejszymi momentami i tym jak my sobie z nimi poradziliśmy, mam nadzieję że chętnie poczytacie, a może nawet nasze doświadczenia będą pomocne. 

Jeszcze raz Kochani witam Was gorąco po przerwie i mam nadzieję że zostaniecie tutaj i przyłączycie się do dyskusji na poruszane tematy i podzielicie z nami swoimi doświadczeniami.

Buziaki i do "przeczytania" niebawem.
Pozdrawiam.
Judyta.





piątek, 19 sierpnia 2016

Tort Świnka Peppa + George na 2 urodziny Lusi


Jaką bajkę dwuletnie dziewczynki lubią najbardziej?
To jasne!
Świnkę Peppę!


Pokazuję zaległe torty :) Ten jest z drugich urodzin Łucji, które były w lutym. 
Łucja uwielbia świnkę Peppę - zarówno bajki jak i maskotki, gadżety. Kiedy zapytałam ją jaki tort sobie wymarzyła - bez zastanowienia padło: "Peppa!":) 
Do tego różowy biszkopt i krem z chrupiącą posypką (bo o świeże owoce w lutym ciężko) i każda Księżniczka będzie zadowolona :) 




Jak Wam się podoba? 

Buziaki,
Karola


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...