niedziela, 11 stycznia 2015

Nina George - Lawendowy pokój

Mam ogromną tremę! 
To moja pierwsza "recenzja".
Pierwsze publiczne dzielenie się wrażeniami z dopiero co przeczytanej powieści.
Tak na gorąco :) 



Zacznę od tego, na co najpierw zwracam uwagę - okładka!
Mówi się, że nie powinno się oceniać książki po okładce, ale ja najpierw widzę własnie ją - i jeśli nie znam treści (a nie czytam recenzji książek, ani informacji na tyle), i jeśli nie jest to książka z "polecenia", to właśnie okładka zachęca mnie do zakupu.

Powieść Niny George "Lawendowy pokój" dostałam w prezencie - a kto mnie zna, ten wie, że takie upominki lubię bardzo :)


Nigdy wcześniej nie miałam styczności z twórczością tej autorki, więc był to pierwszy kontakt, a jak wiadomo - tak jak pierwsze wrażenie - albo się zakochujemy, albo musimy przejść obok jeszcze raz ;) 

Tym razem było właśnie tak niejednoznacznie - musiałam podejść do czytania dwa razy.
Początek jest dość nudny, główny bohater Jean Perdu mieszka w kamienicy, jest właścicielem księgarni o nazwie "Apteka Literacka". Sprzedaje w niej książki, które przepisuje czytelnikom jak aptekarz, na konkretne 'dolegliwości'.  Na początku nic się nie dzieje, dopiero po czasie całość nabiera rozpędu.


Nina George pisze o cierpieniu , stracie, rozczarowaniach i strachu przed zmianą.
Ale nie tylko, bo "Lawendowy pokój", w którym Perdu zamknął swoją przeszłość, to powieść o poszukiwaniu szczęścia, umiejętności wyjścia poza własne udręki, postawienie kroku do przodu. 
To opowieść o tym, że warto ufać ludziom, warto wierzyć w przyjaźń i lepsze jutro.
Że nie należy żyć przeszłością, co nie jest równe zapomnieniu. Pamięć o przeszłości to coś, co w pewien sposób kształtuje człowieka i pozwala mu być tym, kim jest.

Pomysł na przekazanie takich wartości i ogólnie cała forma z podróżą, jako przejściem przez cierpienie, aż do wyzdrowienia jest fajna i poczytna - łatwo się w nią wciągnąć przez to, że jest dość lekko napisana.
Fakt, że każdy z nas pewnie kiedyś przeżył zawód miłosny (mniejszy lub większy) sprawia, że doszukujemy się podobieństw między naszymi losami, a bohaterów.

Gdzieś przeczytałam, że autorka na siłę próbowała 'wsadzić' do powieści elementy filozoficzne i całość wydaje się przerysowana i pompatyczna - może i jest to trochę 'wydumane', ale nie jest to literatura faktu, więc i więcej w tym temacie można poszaleć.

Na końcu książki mamy przepisy kulinarne, które pojawiały się w powieści oraz "Aptekę Literacką Jeana Perdu od Adamsa do Twaina" czyli "szybko działające duchowo-nasercowe specyfiki na lekkie i średnio ciężkie katastrofy uczuciowe". Taki miły dodatek :)

Mam dla Was dwa cytaty: 

"Czytanie czyni zuchwałym"

i jeszcze:

"Przyzwyczajenie to niebezpieczne i próżne bóstwo. Nie pozwoli, by coś przerwało jego panowanie. Uśmierci raczej każdą tęsknotę. Tęsknotę za podróżowaniem, inną pracą, za nową miłością. Nie pozwala żyć, jak chcemy. Bo z przyzwyczajenia przestajemy się zastanawiać, czy w ogóle chcemy tego, co robimy."


Mi "Lawendowy pokój" czytało się dobrze, przyjemnie i szybko.
Właściwie ponad połowę książki przeczytałam w jedno popołudnie.
Bo to trochę taka lekcja, czas na przemyślenie własnych przeżyć - czy warto tkwić w tym, czego nie możemy zmienić, czy lepiej pójść dalej, zacząć na nowo żyć. 

Książkę mogę polecić jak najbardziej :) 

Buziaki.
K.

4 komentarze:

  1. No to kolejna pozycja książkowa z cyklu "must have" ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Okładka rzeczywiście jest przyciągająca. Chciałoby się na nią stale patrzeć.
    Jeśli lubisz książki i przemijaniu, grzebaniu w przeszłości polecam gorąco absolutnie wszystkie książki Kate Morton.
    Karolino, znasz może tę autorkę? Bo u mnie to była miłość od pierwszego wejrzenia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Malwinko, nie znam, ale czuję, że się mocno zaprzyjaźnię :)
      Ładne okładki to taki mój 'bzik' ;)

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...